Kredkę Destination Sunshine kupiłam tylko ze względu na jaśniejszy kolor, bo od dawna chodzi za mną chęć przetestowania takiego koloru na linii wodnej. Tu trzeba wspomnieć, że nie jest to typowy cielaczek, właściwie trudno go nazwać cielistym, bo dosyć znacząco wpada w żółty. Nie miałam wcześniej do czynienia z jasnymi kredkami na linię wodną (z ciemnymi zresztą też, właściwie, to jej nigdy wcześniej nie malowałam), więc zacytuję tutaj Moris: bardziej rzuca się w oczy niż różowawa MF, ale zdecydowanie mniej niż biała. Post porównawczy, skąd pochodzi cytat, znajdziecie tutaj.
Jeżeli chodzi o niebieską część, zajęło mi trochę czasu zanim ją zaakceptowałam na swoich oczach ;). Nie chciałam uzyskać niczego tandetnego, a rysując kreskę tak jak robię to eyelinerem, trochę tak to wyglądało. Dopiero makijaż przedstawiony poniżej przekonał mnie do pełnego używania kredki (jednak i tak wolę niebieski eyeliner z Bondi Beach).
Co do samej kredki- nie jest ona twarda, gładko sunie po powiece i linii wodnej także tutaj nie mogę narzekać. Jeżeli chodzi o trwałość to tutaj jestem lekko stronnicza, bo kredek, poza paroma wyjątkami, praktycznie nie używam i jestem przyzwyczajona do trwałości eyelinera, więc zdarzyło mi się parę razy nieopatrznie delikatnie przetrzeć oko. Jednak tak czy tak, w tym względzie nie powala, na linii wodnej tym bardziej (na powiece są to gdzieś trzy, cztery godziny, na linii wodnej maksymalnie dwie).
Kredkę testuje trochę ponad tydzień, więc jest to na razie wstępna opinia. Póki co poleciłabym ją osobom chcącym przetestować magię cielistej kredki w rozsądnej cenie (6,99zł), a nie mających dostępu do Basica.
Przyjemny kolorek
OdpowiedzUsuńLekko Stronnicza :D
OdpowiedzUsuńTa niebieska robi efekt :) GENIALNA wrecz :)
OdpowiedzUsuń