Dzisiaj wstęp nie do końca związany z recenzją, a o tym, że jestem rozdarta zewnętrznie. Między mojego peceta a laptopa ;). Otóż od paru tygodni jestem zmuszona funkcjonować bez klawiatury (która swoją drogą działała bez zarzutu przez blisko 10 lat!) w moim komputerze, a jakoś nie umiem się pozbierać, żeby takową zakupić (czemu ja tak nie mam z kosmetykami?), więc jakbyście mogły polecić jakąś niegłośną, porządna klawiaturę w znośnej cenie byłabym wdzięczna. Niestety z brakiem tej jakże niezbędnej rzeczy wiąże się problem z pisaniem notek, bo mój ogromny składzik zdjęć znajduje się w pececie. Jednak w ten piękne, słoneczny dzień w końcu przemogłam i z małymi trudnościami powstał (a właściwie powstaje) ten post.
Z recenzją ten paletki zbierałam się dosyć długo, bo szczerze mówiąc niezbyt często jej używam. W sumie mój burzliwy byt ;) mógłby dalej trwać i bez niej.
Niewątpliwie jest bardzo ładna, pewnie dlatego zaciągnęła mnie do kasy, żeby ją kupić. Opakowanie, mimo że tekturowe zdaje się być porządne (jeszcze nie zabierałam jej nigdzie, więc nie jestem pewna). Producent również pomyślał o sposobie otwierania- nie trzeba łamać paznokci, żeby podważyć klapkę, wystarczy pociągnąć za tasiemkę. Zamyka się na magnes, więc raczej samoczynnie się nie otworzy w torbie, walizce itp. Jeżeli dodamy do tego mały rozmiar (10,7cm x 12,5cm) można pokusić się o stwierdzenie, że jest idealna na wyjazdy.
Jak łatwo zauważyć, paletka składa się z różu, różo-bronzera, sześciu cieni, pędzelko-pacynki i kredki.
Róż i bronzer używane osobno nie zachwycają. Ogólnie dziwi mnie wsadzenie do paletki tak dwóch odmiennych odcieni. Róż (Siegessäule) jest przeznaczony do bardzo jasnej cery, na mojej, nie tak znowu bladej, ledwo go widać. Szkoda, bo to naprawdę ładny kolor- matowy, stanowany różowy, z ciepłymi podtonami (bardzo delikatnie wpada w brzoskwinię). W dodatku najlepiej zmielony kosmetyk z całego tego zestawu. Z kolei coś, co najwidoczniej jest bronzerem (Unter den Linden) to dla mnie kompletny niewypał. Nigdy nie nałożyłabym tak błyszczącej miedzi na policzki. W życiu nie wykonturowałabym tym twarzy! Co zrobić z dwoma nieużytecznymi częściami tej paletki? Zdrowy rozsądek podpowiada: połączyć je (uwaga, nie działa z każdym kosmetykiem, a tym bardziej z facetami!). I tu w końcu się sprawdzają. Dostajemy śliczną brzoskwinię, idealną na lato, choć na wiosnę też się przyda. U mnie wygląda jak naturalny rumieniec.
Większość cieni jest w ciepłej tonacji. Najłatwiej podzielić je na beże i brązy oraz te przeznaczone do smokey eyes. Jeszcze nie znalazłam sposobu, żeby połączyć pierwsze i drugie w jednym makijażu. Nie wiem, czy to moja nieudolność, czy po prostu same z siebie się gryzą. Trwałość mają przeciętną, duża część z nich bez bezy wygląda po prostu źle. Pięć cieni (akurat tych perłowych) na sześć jest średnio napigmentowanych i nie najlepiej zmielonych. Największym zaskoczeniem jest Am Alex, który według wszelkich praw logiki powinien być gorszy od pozostałych, bo wiadomo- mat.
Tiergarten to perłowa, ciepła, ciemna szarość o wykończeniu perłowym z maleńkimi drobinkami. Pigmentacja pozostawia wiele do życzenia- bez bazy się nie obejdzie. Jeżeli nic nie nałożymy wcześniej, przy rozcieraniu straci cały swój kolor.
Brandenburger Tor to jedyny zimny odcień w tej paletce. Jest to gołębia szarość- opalizuje to niebiesko- o perłowym wykończeniu z małymi drobinkami. W opakowaniu wygląda niezwykle ciekawie, na powiece traci swój urok- staje się zwykła szarością. Pigmentacja lepsza niż w poprzednim cieniu, jednak wciąż średnia.
Am Alex to mój ulubiony cień z zestawu, używam go najczęściej. Bajecznie napigmentowany mat mógłby być bratem Inglota albo Sleeka. Cudownie się rozciera i łączy z innymi odcieniami.
Berlin Wall to całkiem milutko zmielony cień o perłowym wykończeniu i kolorze na skraju brązu i miedzi, jednak nie tak pomarańczowym jak pseudo bronzer. Pigmentacja całkiem całkiem, z pewnością lepsza od szarości. Nie gubi koloru przy rozcieraniu, cudownie wyglądałby na opalonej skórze.
Ku'damm to połączenie szarego i fioletu o wykończeniu perłowym. Pigmentacja porównywalna z Brandenbruger Tor, na powiece również nie jest tak ładny jak w opakowaniu. Najgorzej zmielony z całej gromadki.
Checkpoint Charlie (trochę dziwna nazwa jak na cień) chyba rozczarował mnie najbardziej. W opakowaniu to cudowny łosoś, na skórze chamskie złoto o perłowym wykończeniu. Niemniej jednak jest ciekawy, bo w zależności od padania światła wydaje się matowy, pod innym kontem złoty. Również nie najlepiej zmielony.
Do zestawu dołączono malutką kredkę w kolorze głębokiej czerni. Zdecydowany plus tej paletki, kredka gładko się rozprowadza, ma bardzo dobrą pigmentację i łatwo się rozciera. Co prawda trwałością nie dorównuje essencowej Longlasting, no ale to tylko kredka dołączona do paletki, mogło być zdecydowanie gorzej.
Nie polubiłam się za to z pędzelko-pacynką. Raczej nie powinnam się spodziewać nie wiadomo jakiej jakości, ale tym pędzelkiem po prostu nie da się nałożyć cieni. Jest zdecydowanie za długi i za cienki. Już bardziej przydałaby się podwójna pacynka, żeby nie mieszać jasnych i ciemnych cieni. Pędzelko-pacynka jest opakowana cieniutki plastik i u mnie tak pozostała. Użyłam raz z ciekawości i położyłam tam, gdzie jej miejsce. Swoją drogą ciężko go wydobyć mając krótkie paznokcie, mnie się to udało dopiero przewracając opakowanie do góry dnem.
Krótkie podsumowanie
+wygląd paletki
+porządne opakowanie, które łatwo otworzyć
+brzoskwiniowy róż, który dostajemy po pomieszaniu różu i pseudo bronzera
+świetnie napigmentowany cień Am Alex
+kredka
+nadaje się zarówno do dziennych, jak i wieczorowych makijaży
+niska cena: 29,90zł
-średnia pigmentacja większości cieni
-utrata koloru cieni przy rozcieraniu
Szczerze mówiąc trochę żałuję, że ją kupiłam. Jest piękna, ale muszę się natrudzić, żeby zrobić jakiś ładny makijaż, przez co rzadko po nią sięgam. Mam nadzieję, że polubię ją bardziej, gdy nastanie lato i większość kolorów będzie mi bardziej pasowała. No i może gdzieś wyjadę i będę potrzebowała jakiegoś uniwersalnego zestawu. Póki co leży gdzieś na półce i czeka na lepsze czasy. Wielka szkoda, że nie dotarły do nas dwie pozostałe paletki- może Sydney byłaby bardziej funkcjonalna?
Skusiłyście się na coś z limitki miastowej (wiem jak to dawno było ;))? Bardzo chciałam któryś lakier, no ale jako, że jestem oskarżana o kosmetoholizm (no helloł ;), mam tylko trzydzieści lakierów) to starałam się ograniczać. Strach się przyznać, ale jeszcze nie mam nowego Nude Glam, bo cały czas słyszę "ale po co ci kolejny?". Rozumiem jakbym miała te parędziesiąt lakierów w tym samym odcieniu, ale tak to? Przecież nie zrobię sobie rąk manekina czerwoną emalią.
Zapraszam do udziału w ankiecie- zastanawiam się nad wyglądem bloga i Wasze opinie będą naprawdę pomocne. Wiadomo, wiosna, piękna pogoda to i człowiek jest otwarty na zmiany.
Zapraszam również na rozdanie u Iwillbethereonly4U- do wygrania Benefit Valley of the Stars
Tutaj możecie się zgłosić