Strona główna

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Kosmetyczne (i nie tylko) podsumowanie roku 2012

Rok 2012 był dla mnie czasem pewnego oświecenia. Może jeszcze to nie renesans (co z tego, że chronologicznie był wcześniej), ale ukierunkował moją pielęgnację i upiększanie się na właściwe tory. Blogi pokazywały, że można naturalnie, wszelkiej fora na Wizażu, że potrzebuję więcej, a wszystkie zdjęcia z Waszymi postępami, że systematyczność popłaca. Cóż, brak czasu swoje zrobił i raczej nie mogę powiedzieć, że jest w jakimś stopniu lepiej... Jednak znalazło się parę ulubieńców i tych mniej lubianych, którym chciałam się podzielić.



Mimo paru kombinacji na polu bitwy zostało niewielu, a w zasadzie nic. Przez większość roku mycie włosów zdominowały szampony Alterry, jednak po dowiedzeniu się brutalnej prawdy, że te produkty zawierają Sodium Coco Sulfate, który w zasadzie nie różni się od SLS, zaniechałam ich kupowania. No cóż, byłam z siebie taka dumna, że wiem, że należy unikać SLS i SleS, a wkopałam się w to samo. Póki co staram się znaleźć coś, po czym moje włosy nie staną mega sianowate, ale też poradzi sobie z olejem. Jeżeli chodzi o odżywki to pokochałam te dwie powyższe. Po użyciu Isany moje włosy kręciły się zamiast falować, a Alterra, poza pięknym zapachem lentilek, świetnie wygładzała włosy. Niestety obydwie zostały wycofane...
Miałam jeszcze produkty, które nie spełniły choć w małym stopniu obietnic producenta i zastanawiałam się nad daniem ich do kitów, ale też nie wyrządziły żadnych szkód. Tymi produktami są Garnier Naturalna Pielęgnacja odżywka do włosów suchych i zniszczonych Awokado i masło karité oraz Pantene Pro-V krem podkreślający loki
W tym roku również przełamałam się i spróbowałam henny. Cena Khadi mnie nieco odstraszała, więc mają możliwość kupna polskiej henny Eld za dosłownie parę złotych chętnie wypróbowałam. Chciałam napisać recenzję, ale właśnie... kolor wypłukiwał się szybciej niż zdążyłam zrobić zdjęcia, a wbrew pozorom nie ociągałam się z tym specjalnie. Niemniej lubię do niej wracać bardziej w formie odżywki niż sposobu na koloryzację.
O olejowaniu pojawił się jedynie jeden post na blogu. Po olejku Babydream przerzuciłam się na olej lniany, który po opisach wydawał się być stworzony dla moich włosów. Właśnie, wydawał się. Zdecydowanie lepsze efekty dawała oliwa z oliwek (którą lubi też moja twarz), która stała się jego następcą. W międzyczasie nakładałam olejek z Alverde, również bez większych efektów. Wiem, że nie nie powinno się oczekiwać cudów po jednym zastosowaniu, ale siana po olejowaniu nie zniosę...



Jeżeli chodzi o twarz to ciągle walczę z zaskórnikami. Od mniej więcej lutego do września romansowałam z OCM (Oil Cleansing Method) i byłam całkiem zadowolona, bo świetnie oczyszczała cerę nie wysuszając jej. Jednak jest to dosyć pracochłonna metoda i latanie z tymi wszystkimi szmatkami po prostu męczy. Kiedy nie miałam siły na takie oczyszczanie sięgałam po płyn micelarny z AA Eco, żeby zachować naturalną pielęgnację, ale to była pomyłka- w zasadzie takie samo oczyszczenie uzyskamy zwykłą wodą. Dlatego kiedy w październiku zmieniłam OCM na normalny głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy z Vichy. Pewnie ma paskudny skład i przy cerze tłustej potęguje efekt, ale lubię go za porządne oczyszczanie, takie jak przy OCM. Nie czuję jakiegoś specjalnego wysuszenia, więc póki co z powodzeniem go stosuję. Świetne efekty daje peeling z sody oczyszczonej. Przybił nawet mój ulubiony produkt z Perfecty! Uwielbiam moją twarz po takim zabiegu choć zupełnie nie rusza zaskórników. Z biegiem lat utwierdzam się w przekonaniu, że chyba zostanie mi z nimi egzystować do końca moich dni... Kupno kwasów odkładałam z wiosny na jesień i w dalszym ciągu nie złożyłam zamówienia. Może to fakt, że patrząc, ile będzie mnie to kosztowało na ZSK dorzucałam jeszcze setki innych rzeczy i końcem końców suma robiła się całkiem pokaźna, może też to, że jest to mój ostatni pomysł na walkę z czarnymi kropkami i jak to nie wypali to się chyba załamię. 
Moją dodatkową bronią został krem Acne-derm, który stosowałam parę lat temu jak mnie porządnie wysypało na czole. Mam nadzieję, że jeśli nie pomoże z zaskórnikami to przynajmniej odgoni wszelkie wypryski i zmniejszy kratery. 
Póki co nie znalazłam też idealnego kremu na co dzień. Latem z braku laku stosowałam krem Bio naïa, ale chemiczny zapach skutecznie uprzykrzał mi jego stosowanie. Potem był jeszcze olejek z tej samej firmy, który zostawiłam na zimniejsze miesiące i który do tego czasu zdążył mi się znudzić ;). 


W kwestii pielęgnacji ciała nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Zawsze mam wielki problem z wyborem żelu pod prysznic, bo na zapach zwracam wielką uwagę i coraz mniej wersji mi pasuje. Z tego powodu ogromnie się ucieszyłam widząc z powrotem swój ulubiony żel pod prysznic. Myślałam, ze został wycofany i nigdy go nie zobaczę na sklepowych półach. Zapach jest po prostu obłędny, a piana jest porównywalna z tą, która jest w reklamach. Do moich ulubieńców dołączył balsam z Alterry, niestety też wycofany. Świetnie nawilża, a sernikowy zapach utrzymuje się bardzo długo. Choć według mnie Nivea produkuje najlepsze produkty pod prysznic, olejek im po prostu nie wyszedł. Woń kartonu, wysoka cena i szkodliwy składnik (BHT) to kilka powodów, dlaczego już więcej po niego nie sięgnę.




niedziela, 30 grudnia 2012

Nuda veritas o moich włosach

W czasie lata moje włosy dostąpiły objawienia, czego efektem była lipcowa notka. Dzisiaj pokażę Wam część powodów, dlaczego nie jestem z tych oto kudłów zadowolona i dlaczego w żadnych wypadku nie nazwałabym ich pięknymi.
Ich stan na poniższym zdjęciu ich stan można uznać za całkiem znośny, bo zostały uwiecznione po wizycie u fryzjera, gdzie je wyprostowano i podcięto końcówki (tak, tak wiem, że powinno się obcinać na mokro, ale na sucho można lepiej zobaczyć zniszczenie). Jeszcze się nie upokarzam pokazaniem moich włosów na co dzień i pewnie też swojego lenistwa.

To czarne to wstążka ;)


Tada. Nagle okazuje się, że moje włosy objętościowo wyglądają dosyć marnie. Taka zaleta kręconych włosów- nie widać, że jest ich tak mało. Tak, utrzymuję tę zbrodnię cieniowania, bo u mnie loki są widoczne dopiero na końcach, więc widoczne warstwy ukrywają, że mam większą tendencję do fal. Aparat nieco przekłamał moje odrosty, bo co jak co, ale z tak dużą różnicą kolorów już dawno bym coś zrobiła. W rzeczywistości jeden odcień dość płynnie przechodzi w drugi. Naturalny kolor pokazuje też przyrost włosów w ciągu roku... jak widać zabrakło mi systematyczności w stosowaniu wszelkich wcierek, bo włosy urosły mi naprawdę niewiele. Blask też nie jest zachwycający, moje szwy ;) nawet w połowie tak nie odbijają światła jak włosy Siempre.
W każdym razie czeka mnie sporo pracy nad włosami w nadchodzącym roku ;). Jutro spodziewajcie się notki podsumowującej kosmetycznie rok 2012.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Ding dong ding dong.. Merry Christmas!


Hark how the bells, 

sweet silver bells, 
all seem to say, 
throw cares away 
Christmas is here, 
bringing good cheer, 
to young and old, 
meek and the bold, 
Ding dong ding dong 
that is their song 
with joyful ring 
all caroling 
One seems to hear 
words of good cheer 
from everywhere 
filling the air 
Oh how they pound, 
raising the sound, 
o'er hill and dale, 
telling their tale, 
Gaily they ring 
while people sing 
songs of good cheer, 
Christmas is here, 
Merry, merry, merry, merry Christmas, 
Merry, merry, merry, merry Christmas! 
On on they send, 
on without end, 
their joyful tone 
to every home 
Ding dong ding ding... dong!


Z całego serca życzę Wam świąt w gronie rodziny i przyjaciół. Niech kalorie z wigilijnej kolacji i świątecznych obiadów magicznie wyparują, a sam ten okres był dla Was czasem nabrania sił do podjęcia kolejnych wyzwań. Pięknych prezentów pod choinką, które będą spełnieniem Waszych marzeń. Wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Nie zapomnijcie o tym, że najlepsze prezenty ukryte są w sercach i czasem najlepszym prezentem, jakim możemy obdarować bliskich to nasza obecność.



Tańsza wersja L'oreal Colour Riche Lip Balm? SpectaculART Sheer Lip Colour 02 Revel The Red

W tym roku nie tylko zima zaskoczyła kierowców. Niedawno na salony Hebe wkroczyła SpectaculART, a w przeciągu zaledwie paru dni także zapukała do drzwi Drogerii Natura. Widząc zapowiedzi, a raczej ich brak ze strony Natury wiele z nas zdążyło już pożegnać się z tą edycją limitowaną, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w obu drogeriach.
W czasie oczekiwania obejrzałam wiele swatchy i priorytetem stały się szminki. Zresztą, już sam opis był bardzo kuszący, więc gdy tylko przeczytałam radosną wieść o dostępności SpectaculART nawet się nie zastanawiałam. Zresztą, na namysły miałam dwa miesiące...

Używam dosyć intensywnie tej pomadki od trzech dni i jestem po prostu zachwycona. Lubię, uwielbiam szminki Catrice (choć moja miłość nieco podupadła po produkcie z 40ties Hollywood Fabulous), więc z tą też wiązałam wielkie nadzieje, które absolutnie się spełniły (przynajmniej po wstępnych testach). Jako, że jestem ostatnio bardzo zabiegana, nie mam czasu, żeby kontrolować stan moich ust, dlatego bardzo chętnie przystałam na delikatny kolor, jaki nadaje ten kosmetyk (choć, jak już pewnie stałe czytelniczki tego bloga wiedzą, nie boję się intensywnych barw). Wcale nie jest brokatowa, jak mogłoby się wydawać na zdjęciach promocyjnych- tworzy piękną taflę. Nakładanie to sama przyjemność, naprawdę miła odmiana od nieco tępej Marlenki ;). Według mnie Sheer Lip Colour ma właściwości wygładzające, przez co uwydatnia usta. Może nie tak jak błyszczyki z pieprzem, papryczką chili czy podobnymi historiami, ale ja widzę różnicę. Na plus oczywiście też opakowanie, tym razem bez ornamentów, które mają do siebie, że strasznie łatwo schodzą. Jedyny minus to taki, że dla uzyskania wyraźniejszego koloru trzeba się trochę namachać, co nie wróży wydajności. Chyba wrócę się po kolejną...



Jedna warstwa




Wiele warstw



piątek, 14 grudnia 2012

Love was made for me and you! Essence Hugs and Kisses i Snow Jam

Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia!
 Julian Tuwim

Niestety, w przypadku tych dwóch limitek raczej nie mogę mówić o oszczędności czasu. Podejrzewam, że czeka mnie jeszcze przejrzenie wielu swatchy, żeby się do nich przekonać, a szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy kiedykolwiek to nastąpi. Niby Hugs and Kisses jest taka jaka powinna być miłość: lekka, przyjemna i kolorowa. No cóż, taka miłość to może być w czasie podstawówki i gimnazjum (choć i tak wtedy ma swoje "dramaty") i mam wrażenie, że tym razem Essence obrało sobie właśnie takich odbiorców. Ze Snow Jam nie mam żadnych kreatywnych skojarzeń, zestawienie kolorów przypomina mi ortalion (nie lubię połączenie intensywnego błękitu z takimże fioletem), więc to kompletnie nie moja bajka. Mimo to, zapraszam to oglądania.

Hugs and Kisses
styczeń 2013

Róż | Blush
01 Dating Prince Charming

Paletka cieni do powiek | Eyeshadow Palette

01 Love at first sight

Brokatowe eyelinery | Glitter eyeliners

01 With X's and O's 02 Love's out to get you

Lip tinty | Lip tints

01 Sugar Baby Love 02 Save your kisses for me

Scrub do ust | Lip scrub

01 Be My Valentine

Lakiery do paznokci | Nail art twins base coats

01 Sugar Baby Love 02 Love it or leave it 03 With X's and O's 04 Save your kisses for me

Lakiery nawierzchniowe | Nail art twins top coat


01 More than words 02 Dreams for sale 03 Crazy in love 04 Sunshine and red roses

Naklejki do paznokci | Nail stickers

01 Crazy About You

Sztuczne rzęsy | False lashes

01 Sugarpie Honeybunch

Perfumy | Eau de toilette


Przesłodzenie idealne na Walentynki (wspominałam kiedyś, żeby to święto wywołuje u mnie odruchy antyperystaltyczne?). Jak zobaczyłam ją po raz pierwszy to w oczy rzuciła mi się paletka z właśnie takimi pozytywnymi kolorami. Niestety, wątpię, żeby tymi kolorami dałoby się zrobić cokolwiek widocznego. Lakiery bardzo trafiają w mój gust, a topy są po prostu przecudowne! Zima to okres,w którym zdecydowanie najchętniej noszę wszelkie świecidełka, a mój czujnik kiczu wyraźnie spada. Chętnie powąchałabym perfumy (choć jeszcze nie wiem nawet, jak pachną te ze stałej oferty), ale nie powiem, żeby opakowanie mnie specjalnie przyciągało. Gdyby limitowanka pojawiła się w Polsce, na pewno kupiłabym scrub. Jestem zbyt nieogarnięta na metodę z cukrem, a ten produkt wydaje się być gęsty i przyjemny w użyciu. Lip tinty są okropnie wtórne, co już zaczyna mnie powoli śmieszyć (za każdym razem lip tint musi być czerwony, a od Class of 2013 także jasno różowy). Nie skusiłam się na brokatowe eyelinery z Breaking Dawn, mam wrażenie, że takie wynalazki to nie dla mnie, więc nie jestem jakoś specjalnie zachwycona ich kolejnym pojawieniem się. Cosnovo, więcej żelków! Naklejki i sztuczne rzęsy, chociaż bardzo lubię, tak te są dla mnie kompletnym niewypałem.

Snow Jam
styczeń 2013

Sorbetowe cienie | Eyeshadows sorbet


01 Lilac is my style 02 Top of the ice-stream 03 Life is a freeride


Podwójne kredki jumbo | Jumbo duo eyepencils

01 Let’s hit the slope 02 Petrol snow-queen

Balsamy do ust | Lip balms

01 lLlac is my style 02 Goofy-blue

Lakiery do paznokci | Nail polishes


01 Goofy-blue 02 Lilac is my style 03 Life is a freeride 04 Top of the ice-stream
Pilniczki | Mini files

01 snowboard-girls rock!

Krem do rąk | 24h hand protection balm


Nie wiem, czy tylko dla mnie jest to nielogiczne, ale wrzucanie czegoś, co się nie sprawdza po tysiąc razy, nie sprawi, że nagle zacznie działać. Mówię tu oczywiście o cieniach w sorbecie, które dają jedynie poświatę koloru. Rozumiem, są osoby, które nie lubią mocnego makijażu, ale taki cień turkusu w połączeniu jeszcze z błękitem da efekt ofiary przemocy domowej. Za to wielkie nadzieje pokładam w kredkach jumbo, które trochę przypominają mi te z Kiko. Ciemniejsze kolory wyglądają ciekawie, te jaśniejsze już niekoniecznie. Interesująco wyglądają również balsamy, które są wzorowane na tych z Miami Roller Girl, choć tutaj sprawa zapowiada się jeszcze lepiej, bo z kolorów zupełnie nie kojarzących się z ustami pewnie będą zamieniać się na różowy czy pomarańczowy. Lakiery mnie nie szczególnie kręcą, zdecydowanie wolę rozwiązanie kremowy lakier+ błyszczący lakier nawierzchniowy. Jak dla mnie pilniczki i krem do rąk są wrzucone do tej limitki na odchodnym...

Za to ja na odchodnym wrzucam Wam piosenkę :)




niedziela, 2 grudnia 2012

Nie tylko dla hipsterów. Essence Vintage District

Essence zabiera nas po podróż po starych uliczkach (którymi przechadzają się gromady hipsterów robiący sobie hipster-zdjęcia). Odziane w staromodne kożuchy przechadzamy się pomiędzy idealnie zgranymi kolorami, które na zasadzie kontrastów łagodzą się wzajemnie i łączą w spójną całość.
Skoro vintage to i nawiązujemy to przeszłości- z gruzów odkopujemy eyelinery, w tym jeden w całkiem przyjaznym morskim odcieniu przełamanym błękitem. Kolory szminek, niczym komin (bądź bardziej przyziemnie- grzejnik) przyciągają do siebie spośród zimnych barw. W tę kompozycję znakomicie wpisuje się róż z złotym ornamentem przypominającym mebel ze sklepu z antykami.

Vintage District

Cienie | Eyeshadows

01 I’m so retro 02 Shopping @ Portobello Road 03 Get arty

Zestawy żelowy eyeliner+pędzelek | Gel eyeliner sets

01 Shopping @ Portobello Road 02 Get arty

Duo szminka+ błyszczyk | Duo Lipstick & Gloss

01 Vintage peach 02 Antique pink
Róż | Multi colour blush

01 It’s populart


Lakiery do paznokci | Nail polishes

01 Vintage peach 02 Shopping @ Portobello Road 03 Antique pink 04 Get arty

Lakier nawierzchniowy | Top coat gel look

01 Shine like new

Ozdoby do paznokci

01 Something g-old – something new 02 Designer for a day
Chociaż nie praktykuję stylu vintage, to ta limitka podbiła moje serce. Cienie są prześliczne, przypominają mi jakieś stare mapy. Tradycyjnie zwabiły mnie eyelinery, morski po prostu muszę mieć! W dodatku szminkobłyszczyki również idealnie wpaswują się w mój gust. Po raz pierwszy podobają mi się wszystkie lakiery, szczególnie szary wydaje się być interesujący. Z kolei lakier nawierzchniowy chyba urwał się z innej bajki- mogli się już trzymać konwencji i dać go w to samo opakowanie co resztę. W dodatku gel look ze stałej oferty podobno strasznie długo wysycha, a to dla mnie wada nie do przejścia. Ozdoby zapowiadają się co najmniej świetnie, ogromnie podoba mi się pierwsze wersja wraz z jej nazwą.
Naturo, mam nadzieję, że wiedziałaś co robić.

niedziela, 18 listopada 2012

Sztuka dla treści czyli luźno o minimalizmie przy kubku herbaty

Panie premierze, jak blogować?

Nigdy nie chciałam, aby ten blog był tylko kosmetyczny/ urodowy, choć wzbraniałam się przed nazwaniem go lifestyle'owym (kojarzy mi się to z szatniarkami szafiarkami, które wypowiadają się na temat, o którym niekoniecznie mają jakiekolwiek pojęcie). Po prostu nie jestem w stanie skupić się na jednej rzeczy (nie, nie chcę i nie będę tego leczyć), co zresztą widać w każdym poście. Stąd gdy zobaczyłam wpis Piękności dnia o minimalistycznym wyglądzie bloga stwierdziłam, że jest to sprawa warta odgalopowania od szminek, cieni i lakierów.

Zacytuję ten sam fragment bloga Zombie Samurai co Piękność dnia
"W swoim zawiłym, blogerskim życiu pisałem na różne, dziwne sposoby i zdecydowanie najlepszym, najfajniejszym i najbardziej satysfakcjonującym jest tworzenie minimalistycznego bloga. Takiego, w którym nie trzeba przejmować się tym, co wokół postu, nie trzeba przygotowywać graficzek, wyszukiwać badziewnych, stockowych fotek. Można po prostu skupić się na treści.
Powiedzmy sobie szczerze: większość blogów składa się dziś z kompletnie zbędnych klocków odwracających uwagę od tego co najważniejsze i do tego z reguły niczego nie dających."
Zacznijmy od tego, że nie jestem przeciwniczką minimalizmu. Słabość ludzi do wszystkiego, co nowoczesne, często kieruje go do tego właśnie kierunku (ośmielę się wysnuć takie stwierdzenie, że jest to teoretycznie jedna z najprostszych dróg w życiu codziennym by przykładowo pomieszczenie wyglądało bardziej współcześnie). Biel i czerń, czy nie kojarzy nam się to z profesjonalizmem? Przecież nikt, komu zależy na pracy nie wydrukuje CV na różowym papierze (choć wiadomo, są wyjątki potencjalnych pracowników i pracodawców).

Minimalizm służy eksponowaniu treści. Naszym przemyśleniom, bardziej lub mniej głębokim. Nie rozpraszają nas różnej maści widgety, tęczowy nagłówek, różowa czcionka, graficzki czy stockowe fotki. Jednak czy wszystkie te zabiegi są naprawdę potrzebne blogowi kosmetycznemu? Czy w rzeczywistości tak bardzo wczytujemy się w treść recenzji balsamu, że lista komentatorów czy graficzne ujęcie czytelników na świecie przeszkadza nam w kontemplacji nad jego opisem jego konsystencji?

Forma wynika z funkcji, przynajmniej tak zakładali moderniści. Funkcji bloga urodowego chyba nie muszę żadnej z Was tłumaczyć, to rzecz oczywista. Czy nie przydają się zdjęcia, czy to samego opakowania, czy przedstawiającego kolor jakiegoś produktu? 
Przyznam szczerze, ja lubię jak jest dużo zdjęć. Daje mi to lepsze pojęcie o danej rzeczy niż sam opis. To trochę jak z opisem zapachu perfum- jeszcze nie wymyślono urządzania albo nie jest na tyle popularne, które umożliwiałoby przesyłanie zapachu na odległość. Dlatego tak bardzo cenimy osoby, które mają umiejętność opisywania nut zapachowych. Teraz wyobraźmy sobie, że takie urządzenie istnieje, jego dostępność nie różni się od dostępności aparatu, kamery czy skanera. Czy nie byłoby łatwiej podjąć decyzji o zakupie perfum przez internet? Dlaczego wobec tego mamy rezygnować ze zdobyczy cywilizacji jakim są zdjęcia? Może w tym punkcie poszłam za daleko, ale przecież minimalizm może również zakładać minimum fotografii. Przecież odwracają uwagę od tekstu, bo akurat trzymamy jakiś produkt w ręce, a na paznokciach mamy fajny lakier, którego recenzja nie dotyczy.

Przyznam się do kolejnej słabości- lubię ładne blogi. Z ciekawym nagłówkiem, przyjemną dla oka kompozycją. Owszem, nadmiar może zniechęcać, ale wszelaki niedobór też. Nie każdy blog, by być przejrzystym musi ograniczać się we wszystkich względach, a widząc dopracowany banner mogę się spodziewać takiejże treści. Można napracować się nad wyglądem bloga, a potem zapomnieć o treści, ale po co? To jest sprzeczne same w sobie.

Niech żyją zbędne klocki! To one tworzą Twojego bloga!



czwartek, 15 listopada 2012

Zew Syberii i kolorów. Catrice NEONaturals i Siberian Call

Po naprawdę udanych limitkach jak Hollywood Fabulous 40ties czy SpectacularART (która nie zachwyciła mnie na początku, ale cofam to! Po obejrzeniu swatchy nie mogę się doczekać!) nastąpiła posucha. Szczególnie, że Syberian Call (z wiadomo jakich źródeł) wydawała się tak jakby ciekawsza. Do tego kolejna limitka lakierowa- cóż po Catrice spodziwałabym się więcej. Może sam pomysł ciekawy, ale mam wątpliwości, ale wykonanie zawiodło. Zresztą... tak, zobaczcie same :).

Siberian Call

Wypiekane cienie | Mountain Baked Eyeshadows

C01 Here, Take Your Gear
C02 I’m A Graydreamer
C03 Rose’s Wood
C04 Rest in the Forest

Pomadki w kremie | Lip Creams

C01 Rest In The Forest | C02 Coral -al -al -al | C03 Firetracker

Błyszczyk | Crystal Lip Topcoat


Róże w kremie | Cream To Powder Blushes

C01 Coral -al -al -al 
C02 Rose’s Wood

Lakiery | Ultimate Nail Lacquers

C01 The Calm Call | C02 I’m A Graydreamer | C03 Sky And Snow | C04 Rest in the Forest | C05 Coral -al -al -al


Znowu. Znowu. Znowu nazwa, która mógłby być kopalnią pomysłów na projekty kosmetyków przerosła twórców, w wyniku czego mamy produktowe déjà vu. Jedynie cienie wyglądają przyzwoicie, choć gdybym miała nadać tytuł limitki w skład w której wchodzą byłoby to raczej coś w tylu Vulcanic Eruption albo Eyafjallajökull (tak, wiem, że to lodowiec). Szminki w kremie mają ładne kolory, ale mając do tej pory wybór w szafach Manhattan czy Basic ten typ porduktu, wątpię, żebym się na nie skusiła. Iskrzący top to dla mnie pomyłka, podobnie róż w kolorze świnkowego podkładu. Lakiery, choć przykuwające wzrok są nie do końca w moim guście. Sam design opakowań jest dla mnie miksem poprzednich zimowych limitek Essence. Cosnova, why so boring?
NEONaturals

Neonowe lakiery | Ultimate NEON Nail Lacquers

C01 Little Miss Sunshine | C02 For Bright Guys | C03 Mr. Brightsight | C04 Mrs. Brightsight | C05 Bright, Brighter & Brightest | C06 On The Bright Side Of Life

Naturalne lakiery | Ultimate NATURAL Nail Lacquers


C01 Be Naturally Crazy | C02 Natural Is Calling | C03 Makes Me Smile | C04 Enjoy Me | C05 Have A Good Day | C06 Be Natural.

Zestaw do ozdabiania paznokci | Nail Art Kit


Narzekanie mode on ciąg dalszy. Gdzie są te neony? Nie mówię, że to kolory nie są ładne, ale daleko im do odblaskowych markerów. Za to część naturalna jest godna pochwały- można było po prostu dać lakiery w skali cielistości barw, ale producent postawił na coś znacznie bardziej interesującego. Mam mieszane uczucia co do zestawu do zdobień- jest coś podobnego w ofercie Essence, tutaj zamiast gąbeczek mamy naklejki do frencha i zestaw trzydziestu trików i porad. WTF? Żyjemy w czasach niemal wszechobecnego Internetu (tylko gdzie on jest jak szukam wifi na mieście?), więc pytanie nasuwa się samo: po co?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...