Strona główna

sobota, 30 czerwca 2012

Essence'owa dokładka :)

Jako, że już dawno nie pokazywałam żadnych zapowiedzi limitek ;), dodaję kolejną porcję zapowiedzi. Znowu Essence się znacznie wybija ze względu na ogromnie nowatorski projekt własnego tworzenia kosmetyków kolorowych. Zacznijmy jednak od nudniejsze części, choć wiem, że u większości jedna z limitowanek spowodowała szybsze bicie serca.

Nowości jesień 2012


Jestem pod ogromnym wrażeniem (znowu), bo to zupełna rzadkość wśród tanich marek. Która z nas nie marzyła o stworzeniu własnej kolorówki? Ja wyczuwam bankructwo na horyzoncie, bo uwielbiam się bawić w takie rzeczy. Essence praktycznie zadbało o wszystko- wśród pigmentów mamy maty, brokaty i metale (metaliczne ;)), w dodatku jak widać w limitkach będą pojawiać się kolejne, dostępne będą też bazy do utworzenia, mieszadełko i słoiczki. Nie spodziewałam się tego po Essence, w sumie nie oczekiwałabym takich  produktów u żadnej z tanich marek.
Źródło: vkChic Profile

To który bank kochane obrabujemy? ;)

środa, 27 czerwca 2012

Naturalne kosmetyki z marketu? Bio naïa Ma crème éclat hydrante

Przyznaję się- boom na naturalne kosmetyki dopadł i mnie. Oczywiście nie zrezygnowałam całkowicie z chemii, nie mam kosmetyków samorobionych (nie licząc specyfiku do OCM) i (what a shame!) nie zawsze dokładnie czytam składy. Niemniej jednak gdy mam do wyboru typowy kosmetyk drogeryjny a naturalny to nie ma o czym mówić, gorzej jak coś wymaga zamówienia przez internet i posiada inne utrudnienia.
Od czasu, gdy Siempre la belleza pokazała serum z Avy zaczęłam się rozglądać za jakimś kremem z lepszym składem, bo moja twarz ma swoje fochy i byle co jej nie podpasuje. Niemal od raz chciałam kupić krem z linii Eco Garden, ale wizja wydania 28zł za krem (zwykle mieszczę się do 15zł) nie bardzo mi się uśmiechała. Podczas zakupów w E. Leclerc natknęłam się na kosmetyki Bio naïa, na które polowałam od czasu zobaczenia ich u Charmain, czyli gdzieś od stycznia. W mojej mieścinie ujrzałam je dopiero początkiem maja, ale też niespecjalnie się za nim rozglądałam po miesiącu intensywnych poszukiwań. W końcu dopadłam, oczarowana ceną i certyfikatem Eco cert wrzuciłam do koszyka.
Znowu taki przydługi wstęp. No trudno, mam nadzieję, że się przyzwyczaiłyście po niecałym roku ;).



Nie powiem, opakowanie nie kusi do zakupu. Brudnobiała tubka, obklejona przez prawie pół opakowania naklejką z opisem i składem, w dodatku sklep nie przyłożył się do reprezentacyjnego wyglądu, bo wszystkie kremy na półce były czymś ubrudzone. Jednak opakowanie ma niebywałą zaletę (jak na polskie warunki)- posiada zabezpieczenie w postaci plastikowego paska, więc od razu widać czy był otwierany.


Jak już napatrzymy się na tubkę to czas przejść do działania. Krem ma wyważoną konsystencję- nie jest ani przesadnie gęsty, ale też nie przecieka przez palce. Mimo że naturalne kosmetyki kojarzą się zwykle z zabarwieniem a ciepłych kolorach (podobno kremy Avy są delikatnie żółte) to ten akurat ma barwę białą, więc nie powinien nikogo odrzucać. O ile zatem nie podrażnia naszego zmysłu wzroku tak niestety odpycha mnie zapachem. Krem w swoim składzie ma wyciąg z borówki i właśnie ona dominuje w zapachu. Jednak jeżeli myślicie, że jest to delikatna woń owocu prosto zerwanego z krzaczka to muszę Was rozczarować- krem daje po nosie chemią. Przez pierwsze użycia nie przeszkadzał mi specjalnie, ale po miesiącu stał się nieznośny.
Szkoda, że w tej kwestii idzie mi tak opornie z tym produktem, bo sam w sobie nie jest zły, jak na krem poniżej 10zł. Nie daje co prawda jakiegoś uczucia fali nawilżenia czy ukojenia, ale aktualnie przy mojej tłustej cerze nie bardzo jest mi to potrzebne (choć zdarzało mi się, że przy nawilżającym kremie budziłam się z uczuciem ściągnięcia). Nawilża, nie natłuszcza, co jak łatwo się domyślić jest mi bardzo na rękę. Trochę trzeba uważać przy nakładaniu go, bo przy niewłaściwym rozsmarowaniu zostawia białe ślady. Lepiej też nie nakładać go zbyt dużo za jednym razem (nawet w opisie jest o małej ilości), bo ciężko go potem nałożyć. Niemniej jednak wchłania się ekspresowo, do półmatu.


Krótkie podsumowanie
+bardzo tani (około 9zł)
+certyfikat EcoCert
+szybko się wchłania
+ nie pozostawia uczucia tłustości
+nawilża na dosyć długo
+konsystencja
+wydajność
+zabezpieczenie opakowania 
-chemiczny zapach
-opakowanie
-małe problemy przy nakładaniu

niedziela, 24 czerwca 2012

Wolę wodę. AA ECO Płyn micelarny do demakijażu oczu i twarzy

Demakijaż. Chyba nie muszę tłumaczyć jak ważna jest to część naszej pielęgnacji twarzy, szczególnie osoby borykającej się z zaskórnikami i nie pragnącej nabyć kolejnych. Ja, zanim weszłam na drogę OCMowej światłości, przebrnęłam przez masę żeli do mycia twarzy, zwykłych płynów do demakijażu oczu, dwufazówek, alkoholowych toników i płynów micelarnych. Przy tych ostatnich dzisiaj robimy postój, na drodze relacji brudna twarz- czysta twarz.
Od kiedy odkryłam płyny micelarne dosyć długo były stałym elementem mojego demakijażu- te spełniające się w swojej dziedzinie umożliwiają dokładne usunięcie makijażu bez tłustości dwufazówki. Są dla mnie swoistym wybawieniem, kiedy wracam do domu padnięta i nie mam siły przygotowywać całej tej szopki z OCM.


O serii AA ECO niby coś słyszałam, niby coś się interesowałam, ale nie czułam specjalnej potrzeby wydawania ponad trzech dych na cokolwiek z tej linii. Jednak jak powszechnie wiadomo, promocja matką zakupów to za 13zł żal było nie wziąć płynu micelarnego.
Trzeba przyznać- producent zadbał o całą otoczkę wizualną (chciałoby się powiedzieć, że tylko o to)- produkt dostajemy w kartonowym pudełku, który z racji tego, że jest wykonany z matowej i fakturowanej tektury przywodzi na myśl naturę i wszystkie te sprawy. Butelka to nic nie zwykłego- ładny design, wydawało się, że będzie też poręczna z racji pompki. Z tą ostatnią nie zaprzyjaźniałam się za bardzo- trudno było dozować ilość płynu, bo działała na zasadzie wszystko albo nic. Wydaje mi się, że przez to produkt okazał się trochę niewydajny (IVR starczył mi na 5 miesięcy, ale pojemność też była większa).


Jego właściwości fizyczne nie odbiegają od normy- ot przezroczysty, nietłusty płyn- nie ma się czym zachwycać ani od czego rozpaczać.
Problemy zaczynają się od momentu nałożenia go na wacik, a właściwie już w trakcie, o czym pisałam wcześniej. Po prostu nie daje sobie rady ze zmyciem makijażu, chyba, że ktoś lubi trzeć powieki to proszę bardzo, jednak chyba nie takie są zasady tej gry. Już nie mówię o eyelinerze, bo z nim nie lubi się większość kosmetyków do demakijażu, ale żeby tuszu nie zmyć? Niewoodpornego, wykruszającego się w dzień? Jeżeli chciałabym sobie rozmazać makijaż po całej twarzy użyłabym do tego ręki bądź wacika nasączony wodą. Kupowanie tego produktu w tym celu za około 30zł jest nieporozumieniem.

szminka Inglot, cień Essence Stay All Day, żelowy eyeliner Essence , tusz Essence I love volume, długotrwała kredka Essence, eyeliner Essence Metal Glam

po jednym przetarciu

po drugim, znacznie mocniejszym przetarciu (zobaczcie jak cień Stay All Day rozmazał się na miejscu szminki z Inglota!)

po kilku-kilkunastu przetarciach- widać pojawiające się zaczerwienienia, jeżeli byłaby to delikatna skóra oczu pewnie musiałabym nosić okulary przeciwsłoneczne na drugi dzień, żeby nie zostać posądzona o bycie ofiarą przemocy domowej
Krótkie podsumowanie
+ładne opakowanie
+nie zostawia tłustej warstwy
-prawie wcale nie zmywa
-rozmazuje makijaż
-cena (około 30zł za 150ml)
-niska wydajność 
-niemożliwość odpowiedniego dozowania

Jeżeli chciałybyście coś o podobnych właściwościach to polecam wodę. Tańsza, skład ma prostszy, choć z opakowaniem może być gorzej. Musze jednak przyznać, że nie jest tak źle, płyn do demakijażu z Ziai działa dużo gorzej niż H2O.
Czego używacie do zmycia z twarzy całego dnia? Jesteście zainteresowane notką o OCM czy odczuwacie przesyt postów na ten temat?

niedziela, 17 czerwca 2012

Co ostatnio noszę? Czyli zwariowany tydzień w kolorach

I nastał dzień siódmy, pod dosyć zapracowanym tygodniu. Co prawda nie stwarzałam świata przez te sześć dni, ale i tak czasu nie było zbyt dużo.
Zmęczenie (i lenistwo ;)) nieco odbiło się w moim wyglądzie. W tym tygodniu wybierałam raczej minimalistyczny makijaż i kolor paznokci.
Jeżeli chodzi o makijaż oczu to postawiłam na klasyczną kreskę i jakiś neutralny kolor cieni. Tutaj z kolei królował różowy cień o złotym odcieniu z paletki Sleek- Original. Jest to podobno delikatniejsza wersja Golden Rose z Kobo. Nie mam, więc nie wypowiem się o ich podobieństwie lub braku, w każdym  razie zdejmuje zmęczenie i ożywia spojrzenie.





Jako, że nałożenie szminki trwa znacznie mniej niż umalowanie oka x cieniami i roztarcie ich to tutaj mogłam zaszaleć i na ustach lądowała nieco neonowa pomarańcza- znana chyba większości szminka z Manhattanu.




I znowu grzecznie- na paznokciach Isadora Lac beige- piękny odcień nude w różowym odcieniu. Idealny dla kogoś, kto nie ma czasu dobierać koloru lakieru do ubrań (nie to, żebym jakoś zwykle specjalnie obmyślała).



Wpadacie czasem w makijażową rutynę?

piątek, 15 czerwca 2012

Z miłości do piękna swoje wirtualne podwoje otwiera sklep I Love Beauty


&


Zgodnie z zapowiedzią na swoim fan page'u dzisiaj ma miejsce oficjalne otwarcie sklepu I Love Beauty. Dlaczego o tym piszę? Z tego, co się zorientowałam jako jedyny sklep internetowy posiada w swojej ofercie kosmetyki theBalm- jest to świetne rozwiązanie dla tych, którzy nie mają w pobliżu Marionnaud bądź mają dosyć oglądania pustych półek po Mary-Lou. Poza tym na starcie dostajemy zniżkę -10%- jest to niewątpliwie więcej niż 3% innej drogerii, znanej właśnie ze swojej szczodrości. W celu otrzymania zniżki przy realizacji zamówienia należy podać hasło beauty00. Ponadto osoby, które dzisiaj dokonają zakupu otrzymają upominek. Warto skorzystać, szczególnie, ze jest w czym wybierać.


Co zatem znajdziemy w sklepie I Love Beauty?

Wspomniany już rozświetlacz Mary-Lou Manizer


theBalm, Mary Lou Manizer, Wielofunkcyjny rozświetlacz

i jej ciemniejszą siostrę, Betty-Lou 

theBalm, Betty Lou Manizer, Rozświetlacz - Bronzer

równie znaną co rzadko spotykaną paletka cieni Nude'tude



wypatrywany przeze mnie fratBoy

theBalm, fratBoy, shadow/blush, Róż na policzki

i robiący mu konkurencję downBoy

theBalm, downBoy, shadow/blush, Róż na policzki

i mający równie duże wzięcie Meet Matt(e)

theBalm, Meet Matt(e) Eyeshadow Palette, Paleta matowych cieni

Oprócz tego znajdziemy wiele innych produktów theBalm (nawet nie wiedziałam, że mają pędzle!), Real Techniques, EcoTools, nowości Revlona (np. podkład w piance), lakiery Barry M czy wszelkiej maści oleje. Poza tym sklep nie zapomniał o rodzimych markach- znajdziemy też tam nowości Bielendy (krem "BB") czy lubianą odżywkę Jantar.
Ostatnią, chociaż niemniej ważną zaletą są cudowni konsultanci. Jeżeli chodzi o pomoc, I Love Beauty dużo zyskuje przede wszystkim dzięki LiveChat- jest to bardzo przydatne różowe okienko, w którym możemy zadać pytanie i mieć pewność, że uzyskami informacji, które nas interesują. Jest to świetne odstępstwo od długiego czekania na maile.
Wiem, że ten post może wyglądać na reklamę, jednak możecie mi wierzyć, że tak nie jest. Po prostu jestem pod ogromnym wrażeniem personalnego podejścia do klienta (takie zagraniczne, if you know what I mean) a nie uznawanie go jedynie za maszynkę do robienie pieniędzy. Warto śledzić fan page- pojawia się dużo informacji na temat nowości dostępnych w sklepie i (mam nadzieję) promocji.

Edit Bajka się skończyła
Jako, że staram się zachować obiektywizm tak i tu muszę nadmienić o kilku rzeczach. Pisząc ten post, można było odnieść, że czerpię jakieś materialne korzyści wypływające z faktu pisania o tym sklepie w tak pozytywny sposób.
Niestety padnie tu oczywista prawda- pozory mylą. Świetny kontakt z klientem został zerwany już jakiś czas temu z powodu awarii. Przy zamówieniu też nie lepiej: sprzedawanie rzeczy, których nie mają na stanie (choć to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo niektórym sklepom internetowym, nawet takim, które funkcjonują już od dawna to się zdarza), nieodpisywanie na maile w związku ze zwrotem pieniędzy, długi okres oczekiwania na paczkę. Niby wszystko jest spowodowane awarią, ale kto chce- szuka sposobu, kto nie chce- szuka powodu.
Mam jednak nadzieję, że uda im się pokonać przeszkody i problemy, szczególnie po tak obiecującym początku (choć w sumie też nie do końca- przed oficjalnym otwarciem, nie było regulaminu, na który i tak musieliśmy się zgodzić). Szkoda byłoby też tak szerokiego asortymentu- nie rozglądam się dokładnie, ale wydaję mi się, że dotychczas ciężko było dostać w Polsce Balmbini od theBalm. Pytanie tylko, czy i love Beauty rozwinie skrzydła czy skończy podobnie jak KissBox, który był pierwszym boxem w naszym pięknym kraju, miał zatem wiele możliwości... a wyszło jak zawsze.

Bylejakość? Essence Miami Roller Girl

Ufffffff, jestem znów. Z morza książek, z oceanów zeszytów i notatek przypływam do Was z zapowiedzią nowej limitowanki Essence Miami Roller Girl. Sama nazwa mówi nam już wiele- będą ciepłe, nieco neonowe kolory, będzie się błyszczało a ze względu na brak pomysłów Essence będzie też... nudno. Można było tyle wykrzesać mając na uwadze ogólną koncepcję tej limitowanki, rozpalić krzew gorejący, podpalić całą Amazonię... Essence za to woli wyrzucać patyki do wody, żeby czasem nie wymyślić nic kreatywnego. Już nie silę się na opis każdego z produktów, bo nie ma co się nad nimi produkować. Zresztą... zobaczcie same.

Cienie



Balsamy do ust


Róż


Lakiery


Sztuczne włosy (WTF?)


Nic odkrywczego nie powiem, jeżeli uznam róż za jedyny ciekawy produkt z tej limitki (może jeszcze balsamy do ust zmieniające kolor). Generalnie to wydaje mi się, że jej projekt wyglądał mnie więcej tak:
-Chodź damy sztuczne włosy do LE!
-No i co dalej?
-.... Wiesz... Dodamy jakieś tam lakiery, do cieni z Whoom Boom! dodamy brokat i będą jak nowe.
-Yyyyyyy, chyba i tak nie mamy nic lepszego
-Yeap.

Może to ja jestem dziwna i limitka rozłożyła Was na łopatki?

sobota, 9 czerwca 2012

"They tried to make me go to rehab but I said 'no, no, no'" czyli podsumowanie mojego odwyku kolorówkowo-lakierowego

Zawsze uważałam siebie za osobę o silnej woli. Potrafiłam wytrzymać prawie trzy miesiące bez czekolady (od której jestem równie uzależniona), więc stwierdziłam, że miesiąc bez kupowania kosmetyków upiększających pójdzie mi jak z płatka.W końcu mam zapas podkładu na najbliższe dwa lata (jaki zakupoholizm?), tusz w zapasie, eyelinera miało starczyć na trochę, więc po co niby mi jakieś dodatkowe kosmetyki. Nagle niecazłe dwa tygodnie od rozpoczęcia mojego "odwyku" pojawiła się promocja (surprise, surprise) na cienie Kobo, potem mega lakierowa okazja, kiedy indziej miałam zły humor... same rozumiecie.
Prześledźmy zatem czym to zgrzeszyłam.
Jak już wcześniej pisałam, na początku zaatakowała mnie promocja cieni Kobo w Naturze. Już od dawna chciałam wejść w posiadanie Caffe Latte, więc nolens volens ;) wpadł do koszyka.
Kobo_professional_cien_Mono_Eye_Shadow_105_medium.jpg
Mniej więcej w tym samym czasie odkryłam wyprzedaż w drogerii, którą mają zlikwidować. Lakier Isadory za 6zł? Biorę! Do tego wpadł do koszyka No chip 10 Day Nail Color od Sally Hansen.

Niespodziewanie 1 czerwca swoje działo wytyczyło Essence w postaci A new league (która miała się pojawić dopiero po moim kolorówkowym odwyku). Znając szybkość rozchodzenia się limitek w moim mieście capnęłam bronzer i cień. Póki co zachwycam się bronzerem, dającym na mojej twarzy efekt różu (wpada w brzoskwinię). Cień mogłam sobie darować.



Jak to wychodzi cenowo?
 11,99 zł
 18,00 zł (3x 6 zł)
  7,99zł
+ 9,99zł
________
 47, 97zł

Gdybym brała udział w akcji "przeżyć za 50zł" to udałoby mi się zmieścić. Niemniej jednak za niedotrzymanie odwyku chyba mnie pokarało i (o czym już wcześniej wspomniałam) remontują Rossmanna podczas najlepszych promocji :/.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...