Mimo paru kombinacji na polu bitwy zostało niewielu, a w zasadzie nic. Przez większość roku mycie włosów zdominowały szampony Alterry, jednak po dowiedzeniu się brutalnej prawdy, że te produkty zawierają Sodium Coco Sulfate, który w zasadzie nie różni się od SLS, zaniechałam ich kupowania. No cóż, byłam z siebie taka dumna, że wiem, że należy unikać SLS i SleS, a wkopałam się w to samo. Póki co staram się znaleźć coś, po czym moje włosy nie staną mega sianowate, ale też poradzi sobie z olejem. Jeżeli chodzi o odżywki to pokochałam te dwie powyższe. Po użyciu Isany moje włosy kręciły się zamiast falować, a Alterra, poza pięknym zapachem lentilek, świetnie wygładzała włosy. Niestety obydwie zostały wycofane...
Miałam jeszcze produkty, które nie spełniły choć w małym stopniu obietnic producenta i zastanawiałam się nad daniem ich do kitów, ale też nie wyrządziły żadnych szkód. Tymi produktami są Garnier Naturalna Pielęgnacja odżywka do włosów suchych i zniszczonych Awokado i masło karité oraz Pantene Pro-V krem podkreślający loki.
W tym roku również przełamałam się i spróbowałam henny. Cena Khadi mnie nieco odstraszała, więc mają możliwość kupna polskiej henny Eld za dosłownie parę złotych chętnie wypróbowałam. Chciałam napisać recenzję, ale właśnie... kolor wypłukiwał się szybciej niż zdążyłam zrobić zdjęcia, a wbrew pozorom nie ociągałam się z tym specjalnie. Niemniej lubię do niej wracać bardziej w formie odżywki niż sposobu na koloryzację.
O olejowaniu pojawił się jedynie jeden post na blogu. Po olejku Babydream przerzuciłam się na olej lniany, który po opisach wydawał się być stworzony dla moich włosów. Właśnie, wydawał się. Zdecydowanie lepsze efekty dawała oliwa z oliwek (którą lubi też moja twarz), która stała się jego następcą. W międzyczasie nakładałam olejek z Alverde, również bez większych efektów. Wiem, że nie nie powinno się oczekiwać cudów po jednym zastosowaniu, ale siana po olejowaniu nie zniosę...
Jeżeli chodzi o twarz to ciągle walczę z zaskórnikami. Od mniej więcej lutego do września romansowałam z OCM (Oil Cleansing Method) i byłam całkiem zadowolona, bo świetnie oczyszczała cerę nie wysuszając jej. Jednak jest to dosyć pracochłonna metoda i latanie z tymi wszystkimi szmatkami po prostu męczy. Kiedy nie miałam siły na takie oczyszczanie sięgałam po płyn micelarny z AA Eco, żeby zachować naturalną pielęgnację, ale to była pomyłka- w zasadzie takie samo oczyszczenie uzyskamy zwykłą wodą. Dlatego kiedy w październiku zmieniłam OCM na normalny głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy z Vichy. Pewnie ma paskudny skład i przy cerze tłustej potęguje efekt, ale lubię go za porządne oczyszczanie, takie jak przy OCM. Nie czuję jakiegoś specjalnego wysuszenia, więc póki co z powodzeniem go stosuję. Świetne efekty daje peeling z sody oczyszczonej. Przybił nawet mój ulubiony produkt z Perfecty! Uwielbiam moją twarz po takim zabiegu choć zupełnie nie rusza zaskórników. Z biegiem lat utwierdzam się w przekonaniu, że chyba zostanie mi z nimi egzystować do końca moich dni... Kupno kwasów odkładałam z wiosny na jesień i w dalszym ciągu nie złożyłam zamówienia. Może to fakt, że patrząc, ile będzie mnie to kosztowało na ZSK dorzucałam jeszcze setki innych rzeczy i końcem końców suma robiła się całkiem pokaźna, może też to, że jest to mój ostatni pomysł na walkę z czarnymi kropkami i jak to nie wypali to się chyba załamię.
Moją dodatkową bronią został krem Acne-derm, który stosowałam parę lat temu jak mnie porządnie wysypało na czole. Mam nadzieję, że jeśli nie pomoże z zaskórnikami to przynajmniej odgoni wszelkie wypryski i zmniejszy kratery.
Póki co nie znalazłam też idealnego kremu na co dzień. Latem z braku laku stosowałam krem Bio naïa, ale chemiczny zapach skutecznie uprzykrzał mi jego stosowanie. Potem był jeszcze olejek z tej samej firmy, który zostawiłam na zimniejsze miesiące i który do tego czasu zdążył mi się znudzić ;).
W kwestii pielęgnacji ciała nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Zawsze mam wielki problem z wyborem żelu pod prysznic, bo na zapach zwracam wielką uwagę i coraz mniej wersji mi pasuje. Z tego powodu ogromnie się ucieszyłam widząc z powrotem swój ulubiony żel pod prysznic. Myślałam, ze został wycofany i nigdy go nie zobaczę na sklepowych półach. Zapach jest po prostu obłędny, a piana jest porównywalna z tą, która jest w reklamach. Do moich ulubieńców dołączył balsam z Alterry, niestety też wycofany. Świetnie nawilża, a sernikowy zapach utrzymuje się bardzo długo. Choć według mnie Nivea produkuje najlepsze produkty pod prysznic, olejek im po prostu nie wyszedł. Woń kartonu, wysoka cena i szkodliwy składnik (BHT) to kilka powodów, dlaczego już więcej po niego nie sięgnę.